Wypozyczylismy motor i pojechalismy do Wat Phu kolo Champasak (okolo 56 km w jedna strone). Po drodze trzeba sie przeprawic przez Mekong. Tratwa miesci tylko dwa motory i kilka osob. Dodatkowo sprawia wrazenie jakby zaraz sie miala rozpasc. Zagrozenie tym bardziej realne jesli wezmie sie pod uwage wartki nurt i dryfujace z nim rozne smieci i klody drzew. Dziewczyna prowadzaca nasza tratwe wykazala sie umiejetnosciami nie gorszymi od Albeto Tomby, zgrabnym slalomem pokonujac trase z jednego brzegu na drugi :)
Ciekawostka: w drodze powrotnej zatrzymalismy sie w jednym z wielu przydroznych restauracjo-sklepow (?) Wlasciciel (laotanczyk) okazal sie znac niemiecki, jako ze w latach 80 ubieglego wieku spedzil 4 lata w DDR, w Lipsku, gdzie pracowal w jakiejs fabryce. Jaki ten swiat maly :)
Nie mniejszym szokiem byla wiadomosc, ze wlasciciel hostelu w ktorym sie zatrzymalismy zna Polski bo spedzil ponad 16 lat na emigracji, w tym rowniez troche czasu w naszym pieknym kraju :)