Wiadomo - po muchach na zębach :] Postanowiliśmy "zaszaleć" i za całe 18 zł (!) pożyczyliśmy motor na jedną dobę. Zrobiliśmy co prawda tylko 70km ale zwiedziliśmy górską świątynię, zimowy pałac Króla Tajlandii i niezbyt satysfakcjonujące wodospady. Ale nie to było najlepsze :) Największa frajda, przynajmniej dla mnie, było prowadzenie jednośladu po raz pierwszy od kilkunastu lat, w dodatku w ruchu lewostronnym i zupełnie innej kulturze jazdy. Nawet jak gdzieś dałem ciała nikt na nas nie trąbił, nie pluł po szybie :) W zasadzie trzeba tylko uważać na tych co przed tobą. Ci z tyłu muszą uważać na Ciebie :)
Nastąpiła również drastyczna zmiana planów podróży :) Zostajemy w okolicach Chiang Mai aż do niedzieli. Jutro rano zaczynamy dwudniowy trekking w górach - w programie: jazda na słoniach, rafting, nocleg w chatce z kilku patyków :] Będzie bosko - o ile nie będzie lało. W niedzielę pakujemy się do samolotu i skracamy sobie podróż do Laosu z 3 dni do jednej godziny (!) dzięki Lao Airlines. Co prawda omija nas przez to przygoda na łodzi po Mekongu ale ponoć nie jest to nic specjalnego.
Z oczywistych względów następne przygody opiszę dopiero w sobotę wieczorem po powrocie z trekkingu.
A teraz odpalamy motorek i spadamy na Chiang Mai Night Market.
3mka :)